******* Opowiadanie *******









Mowa jest srebrem

milczenie złotem






26.11.1945 r.


Dwa miesiące, cztery dni i siedem godzin temu Rzesza odebrała mi syna. Dziś jest dzień odwetu.


Pamiętam jakby to było wczoraj. Siedmiu żołnierzy gestapo i trzy berlińskie wilczory. Potężne bestie, szkolone od małego przez bezwzględnych treserów. Widziałem na własne oczy, co taki pies robi na komendę „ atak” i wierzcie mi, to w żaden sposób nie przypomina tego, co widzieliście na „czerwonych filmach”. Wszystko działo się tak szybko, krzyki SS-manów, ujadanie owczarków, płacz dziecka i huk wystrzałów. Już nigdy więcej go nie zobaczyłem.


Obóz w Oświęcimiu to najpilniej strzeżony obiekt na terenie Nowej Ziemi. Ósmego października 1939 roku dekretem wcielony do III Rzeszy i przemianowany na miasto-fortecę, praktycznie nie do zdobycia. Od dnia założenia obozu nie odnotowano żadnego niechcianego incydentu. Aż do dziś.


Zeskoczyłem z kradzionego Zundappa KS 750 i stanąłem jak wryty. Przede mną rozpościerał się obraz, który kiedyś widziałem na jednym z radzieckich filmów propagandowych. Wartownia, brama główna Auschwitz II, tory kolejowe i niesławna rampa. Zaraz potem moją uwagę przykuło sześć czworokątnych, zwężających się u góry kominów z czerwonej cegły i wysoki na kilka metrów słup ognia, ciągnący za sobą gęstą chmurę czarnego jak smoła dymu.


- Pracują wszystkie cztery krematoria, a więc Niemcy naprawdę kapitulują.- Pomyślałem i ruszyłem w stronę rampy, na której stały wagony po brzegi wypełnione materiałem ludzkim, prosto z Węgier. Zatrzymałem się przed bramą wjazdową, zsiadłem z motocykla, ściągnąłem kask i bezbłędną niemczyzną zwróciłem się do strażnika aby mnie wpuścił.

- Jawohl, herr haupsturmfuhrer! – Usłyszałem w odpowiedzi.


Poleciłem mojemu nowemu przyjacielowi, aby powiadomił doktora Mengele, że przybył austriacki asystent do sekcji zwłok, którego nakazał sprowadzić.


- Entauscht mich nicht. – Rzuciłem przez ramię.


Mam około piętnastu minut zanim się zorientują, że nie ma żadnego asystenta i włączy się alarm, po którym prawdopodobnie zostanę rozstrzelany. Ściągnąłem niemiecki mundur i pobiegłem w głąb obozu.


Przemknąłem obok wieży strażniczej i przylgnąłem do jednej ze ścian baraku. Serce waliło mi, jak w ten pamiętny dzień, od którego wszystko się zaczęło…


Skup się! – Zganiłem się w myślach, starając się przywołać obraz mapy obozu. Nie mogłem zabrać ze sobą drukowanej kopii, gdyby jednak coś poszło nie tak, i taki dokument zostałby znaleziony przy moim ciele, nie tylko ja miałbym kłopoty.


Zamknąłem oczy. Bllf, Blle, Bllc i d… jest! Bllb. Zerknąłem z przerażeniem na potężne krematorium i dwóch pijanych SS-manów. Jednym z nich był Oberscharfuhrer Erich Muhsfeldt, którego poznałem jeszcze podczas służby w SA w 1939 roku. Nigdy nie widziałem większego zezwierzęcenia w oczach któregokolwiek z moich przyszłych kameraden. W młodości robiłem z nim rzeczy, z których dziś nie jestem dumny…


Omijając snop światła rzucany przez latarkę jednego ze strażników natknąłem się na podejrzaną stertę gruzu tuż za obozem rodzinnym.


To musi być przejście, o którym mówił Dr. – Pomyślałem.


Już miałem przechodzić przez wyciętą w ogrodzeniu dziurę, kiedy nagle, w mroku ujrzałem znajomą sylwetkę. To był Jonah. Mój syn.


Chciałem go zawołać, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Kątem oka dostrzegłem znajomy błysk – luneta snajpera na wieży.


- Tata! – Usłyszałem zza pleców.


Świst kuli małego kalibru, któremu wtórował głuchy łoskot upadającego ciała, przerwał grobową ciszę obozu śmierci.


Piszę ten tekst na ścianie celi Departamentu Wewnętrznego Porządku III Rzeszy oczekując na wyrok.








Sasha Griszka